Czytasz?- skomentuj! :)
~*~
Siedzę roztrzęsiona na skórzanym
fotelu, patrząc tępo na ciemno dębowy blat biurka na policyjnym
komisariacie.
Obraz zakrwawionego Lewisa King'a-jak okazało się, że
miał na imię tajemniczy towarzysz- ciągle widniał przed moimi
oczami.
Ostrzegał mnie. Ostrzegał, że zrobi mu krzywdę. A ja mu
nie uwierzyłam. Wypróbowałam jego zdolności. I dostałam za
swoje.
-Dobrze, zacznijmy jeszcze raz-wzdycha powoli zmęczony moim
brakiem współpracy komisarz Maxwell.-Jak odnalazłaś zmarłego
Lewisa King'a?
-Już panu tłumaczyłam-warczę cicho, zmrużonymi
oczami patrząc na jego coraz to bardziej zdenerwowaną posturę.
-Czyli mam rozumieć, iż zrobiłaś
sobie wycieczkę krajoznawczą po domu w czasie imprezy?-pyta
sarkastycznie komisarz, a kąciki jego warg wyginają się w
sarkastycznym uśmieszku.
-Dokładnie-odpowiadam wyluzowanym tonem,
zajmując pół leżąca pozycję na swoim krzesełku.
-Kłamiesz!-krzyczy Maxwell, a jego pięść zderza się z blatem
biurka. Długopis powoli zaczyna się toczyć do krańca biurka,
zanim opada z cichym odgłosem na podłogę obok.
Nie mogę mu
przyznać racji. Nie mogę narażać innych na niebezpieczeństwo.
Muszę to przyjąć na klatę, jak mężczyzna. Nie mogę się
wygadać.
-To koniec, ona nie może się zbyt dużo stresować!-do
pokoju przesłuchań wchodzi moja matka, krzycząc na policjanta.
Wstaję powoli ze swojego krzesła,
patrząc w oczy komisarza, który równie bacznie mi się przygląda.
Błagam w myślach, aby zauważył przerażenie w moich oczach, aby
zatrzymał mnie i dokładnie o wszystko wypytał, jednak on wyłącznie
patrzy na mnie natarczywie, starając się coś ze mnie wyczytać.
Posyłam mu ostatnie spojrzenie przez ramię, a wyraz mojej twarzy
wyraża czysty smutek i strach. Ale on na to nie reaguje, opuszcza
wzrok na swoje notatki jak gdyby nigdy nic.
Błagam Boże, pomóż
mi!...
***
Minęły 3 dni od przesłuchania. Wczoraj odbył się
pogrzeb Lewisa, na którym oczywiście się pojawiłam. Stałam w
ostatnich rzędach, ale byłam.
Kiedy patrzyłam na zapłakane,
załamane twarze rodziny chłopaka, na niemal rzucającą się matkę
na zmarłego syna oraz męża, który trzymał ją przy sobie, czułam
się jeszcze bardziej winna. Bo to moja wina, że teraz już go z
nami nie ma. Mogłam posłuchać tego psychola.
Kiedy ksiądz
odprawiający pogrzeb przeczytał niby pożegnalny list napisany
przez Lewisa miałam ochotę wyjść na środek i każdemu powiedzieć
jak naprawdę zginął Lewis.
Ale tego nie zrobiłam. Płakałam
wyłącznie żałośnie w ostatniej ławce, myśląc do czego zdolny
jest ten psychopata. On nawet upozorował jego list pożegnalny,
rozumiecie to?! Napisał jego pismem ten cholerny list, w którym
wytłumaczył dlaczego to zrobił!
I tak właśnie minął ten
feralny weekend. Oczywiście nie zabrakło w
nim mojego psychopatycznego stalkera, który był znacznie bardziej
natarczywy niż wcześniej. Jego SMS'y nie miały końca.
Aktualnie
jest poniedziałkowy poranek, godzina 8:03. Pierwszy nauczyciel
przychodzi dziś o 9:20, co daje mi dokładnie godzinę i 17 minut na
przygotowanie się.
Niechętnie odkrywam nagrzane od kołdry ciało,
stawiając bose stopy na puszystym, beżowym dywaniku, który ozdabia
obydwie strony łóżka. Przeciągam się, głośno ziewając, zanim
zmuszam ciało do pozycji stojącej przy brzegu łóżka.
Lekkie
zawroty głowy sprawiają, iż chwilę stoję bez ruchu z zamkniętymi
oczami, do czasu gdy nie znikają mroczki sprzed moich oczu.
Nienawidzę ich.
Szurając stopami po czystych, gładkich
panelach przedostaję się pod drzwi wysokiej, dwuskrzydłowej szafy,
otwierając ją na oścież. W co by się tu ubrać...
W końcu mój
wybór pada na czarne, materiałowe rurki oraz sweterek w kolorze
pudrowego różu w rozmiarze uniwersalnym. Nie widzę potrzeby
strojenia się, gdy po pierwsze cały dzień będę w domu, a pod
drugie dzisiejsze "lekcje" będą prowadzone wyłącznie
przez kobiety, które wcale mnie nie interesują w ten sposób jak
mężczyźni.
Z wybranymi ubraniami oraz kompletem bielizny wchodzę
do swojej drobnej łazieneczki, pozostawiając czyste ubrania na
koszu z brudnymi rzeczami. Wykonuję typową, rutynową, codzienną
toaletę, załatwiam potrzeby fizjologiczne oraz biorę szybki
prysznic orzeźwiający.
Po dokładnym wytarciu ciała, użyciu
antyperspirantu oraz popsikaniu szyi perfumami, nakładam wcześniej
wymienioną bieliznę oraz ubrania, a włosy związuje w "koński
ogon".
Gotowa opuszczam próg łazienki, w drodze do drzwi
wyjściowych z pokoju zabierając telefon z etażerki obok łóżka.
Schodzę na dół domu, swoje kroki kierując w stronę
kuchnio-jadalni, z której już wyczuwam świeży zapach śniadania.
Wchodzę do pomieszczenia skąd zapach smażonego bekonu jest
znacznie bardziej wyraźny.
-Dzień dobry-witam się z rodzicami, na
ustach utrzymując promienny uśmiech.
-Dzień dobry córeczko-witają
się w tym samym czasie, gdy zajmuję swoje stałe miejsce przy
stole.
Chwilę później przede mną stoi
talerz ze świeżą, okrągłą ciabattą, kawałkiem lekko
rozpuszczonego sera żółtego, trzema kawałkami bekonu oraz grubo
usmażonym jajkiem na twardo. Moja mama podpatrzyła ten "przepis"
w McDonaldzie i muszę przyznać, że całkiem nieźle wychodzą jej
takie kanapki.
-Pamiętaj, aby nie wychodzić dzisiaj z
domu-przypomina mi jak co ranek w dzień powszedni mama, na co
przytakuję, biorąc do ust ostatniego gryza pożywnego śniadania.
-Och, zapomniałabym! Dzisiaj przyjdzie nowa nauczycielka od
francuskiego, ponieważ stara wylądowała w szpitalu!-informuje
Virginia, kiedy brudne naczynia po śniadaniu chowam do zmywarki.
Z
zewnątrz udaję opanowaną, nieprzejmującą się tym dziewczynę,
gdy w środku skaczę i śpiewam z radości, iż w końcu nie będę
musiała spędzać 45 minut z tą okropną kobietą, która tylko
mnie krytykowała. Oby ta nowa nie okazała się być taka sama...
***
Lekcja matematyki minęła całkiem dobrze. Nigdy nie miałam
problemów z tym przedmiotem, szybko przyswajam nowe zagadnienia,
dlatego pani Puth lubi mieć ze mną zajęcia. W sumie nie jest ona
aż taka zła, da się z nią wytrzymać.
Za 15 minut ma się zacząć
lekcja francuskiego z nową nauczycielką. Nie mam o niej bladego
pojęcia. Nie wiem ile ma lat, jak ma na imię, czy jest wymagająca
czy może wręcz przeciwnie. Kompletnie nic, pustka, zero! Oby była
bardziej wyluzowana niż jej poprzedniczka, błagam!
Podskakuję w
miejscu, gdy po domu roznosi się dźwięk dzwonka do drzwi. To ona!
Wstaję pośpiesznie z wygodnej,
skórzanej kanapy w salonie, szybkim krokiem idąc w kierunku drzwi
wejściowych do domu.
Dzwonek dzwoni jeszcze raz, gdy jestem już w
progu przedpokoju, na co wołam "Chwila!", na palcach
podbiegając do drzwi.
Zatrzymuję się twarzą w "twarz" z
drzwiami, chwytając niepewnie za klamkę. Raz kozia śmierć,
prawda?
Bez chwili namysłu ciągnę za klamkę w dół, otwierając
drzwi na oścież. Niemal nie mdleję, gdy po drugiej stronie zastaję
przystojnego, młodego mężczyznę, z którego ust nie schodzi mały
uśmieszek.
Przyglądam się dokładnie jego twarzy z lekko
uchylonymi wargami, nie mogąc wyjść z podziwu. To niemożliwe, aby
on był prawdziwy!
Włosy w kolorze brudnego blondu,
roztrzepane jakby dopiero wyszedł z łóżka, ciemne i gęste brwi,
długie jak na mężczyznę rzęsy, które chronią nieskazitelnie
jasno brązowe oczy mężczyzny. Do tego ten lekko zadarty w górę
nosek, wyprofilowana szczęka oraz kości policzkowe i te usta...
Ach, te usta! Takie drobne, o wyjątkowym kształcie, kolorem
zbliżone do odcieniu sweterka, który mam na sobie.
Ubrany jest w
szarą bluzę z kapturem, z rozpiętym zamkiem, śnieżnobiały
podkoszulek z półokrągłym dekoltem, ciemne, opinające jego chude
nogi jeansy oraz śnieżnobiałe Vansy. Przez jego ramię
przewieszona jest skórzana, męska torba, a lewy nadgarstek zdobi
srebrny zegarek z dużą tarczą.
-Dz-dzień dobry?-jąkam, mocniej
chwytając klamkę, która przekazuje odrobinę zimna do mojej już spoconej dłoni.
-Dzień dobry, Ty
jesteś Madeline Mahoney?-wita się swoim lekko ochrypniętym głosem,
który powoduje gęsią skórkę na moim ciele.
-T-tak, to ja, a pan
to?-pytam, unosząc w górę jedną z brwi.
-Jestem Justin Bieber.
Twój nowy nauczyciel francuskiego...
~*~
Witam Was w nowym rozdziale! W końcu mamy postać Justina "na żywo"! Czy ktoś się spodziewał takiej roli Justina w tym ff? ;)
Tak jak wyżej już napisałam (przed rozdziałem) proszę każdego o komentarz! Im więcej komentarzy, tym szybciej będzie rozdział :)
Dziś nie mam jakiegoś limitu odnośnie komentarz. Co nie znaczy, że gdy będą np. tylko 2 to dam rozdział. Im więcej tym lepiej! :)
Do "zobaczenia" wkrótce!
Nigdy nie wpadłabym na to, że Justin zostanie nauczycielem Madeline, ale bardzo mi się ten pomysł spodobał. Jestem ciekawa jak pójdzie im pierwsza lekcja.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, życzę weny i czekam na kolejny ♥
No nieźle... A ja myślałam że Justin będzie tym stalkerem,a tu proszę taka niespodzianka!!
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału jest wspaniały!!! Czekam,na następny i życzę dużo weny! ❤
Coś czuję, że jeszcze sporo się wydarzy, czego w ogóle nie będziemy się spodziewać. ♥ Rozdział jak marzenie! ♥♥♥♥♥
OdpowiedzUsuńczekam na next 😉
OdpowiedzUsuńSuper czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńSuper!!! Czekam na next! :*
OdpowiedzUsuńKocham jak piszesz ����
OdpowiedzUsuńOhoho Justin -prywatny nauczyciel ? Mogłabym takiego mieć XDD fajnie się rozkręca
OdpowiedzUsuń