Polecam czytanie w wersji mobilnej.
Czytasz-komentujesz-motywujesz! :)
~*~
O ile dobrze pamiętam Justin mówił
mojej mamie, że będziemy lecieć do Kanady, abym mogła poznać
jego rodzinę. Więc wyobraźcie sobie jakie jest moje zdziwienie,
gdy taksówką podjeżdżamy pod budynek ekskluzywnie wyglądającego
hotelu. Wątpię, aby rodzina Justina tu mieszkała... Chyba, że to
hotel należący do jego rodziny! Stąd mógłby mieć tyle
pieniędzy! Doba tutaj musi kosztować majątek! Justin, jak na
"gentlemana" przystało, wysiada z pojazdu jako pierwszy,
wyjmując dłoń w moim kierunku, aby pomóc mi wyjść z samochodu.
Aby nie robić scen, chwytam się jego dłoni podczas wychodzenia na
równy, jasny chodnik.
Pracownik hotelu, ubrany w elegancki
strój oraz śmieszną czapeczką na głowie, wyjmuje nasze bagaże z
bagażnika taksówki, podczas gdy Bieber reguluje płatność z
kierowcą pojazdu. Żegnam się z taksówkarzem życzliwym uśmiechem,
gdy Justin zaczyna na siłę prowadzić mnie w stronę wejścia,
gdzie jeszcze przed chwilą był pracownik z naszymi bagażami.
-Justin, dlaczego nie pojechaliśmy do
Twojej rodziny?-pytam, nie potrafiąc się od tego powstrzymać. Tak,
jestem bardzo wścibską i ciekawską osobą, jeżeli jeszcze ktoś
nie zauważył.
-Oni nie wiedzą, że tu jesteśmy, to
ma być niespodzianka-tłumaczy mi jakby to była najbardziej
oczywista rzecz na świecie. Może i dla niego jest, ale skąd ja
mogę wiedzieć co siedzi w jego małej, chorej główce?
Resztę drogi wiodącej do recepcji nie
odzywamy się już w ogóle. Justin niby luźno obejmuje moją talie,
podczas gdy ucisk jego palców na mojej kości biodrowej jest nie do
wytrzymania i na pewno nie ma jakiejkolwiek możliwości ucieczki
stąd. Hotel we wnętrzu wygląda tak samo luksusowo jak na zewnątrz,
a wszyscy wewnątrz wyglądają tak elegancko, tak schludnie, że aż
wstydzę się tu być w swoich legginsach oraz bluzie, którą na
szczęście wziął dla mnie Justin.
-Pokój na nazwisko Bieber-mówi od
razu, gdy podchodzimy do lady recepcji, nie dając nawet dojść do
słowa biednemu, przestraszonemu chłopakowi, który jest góra trzy
lata starszy ode mnie.
Recepcjonista szybko wklepuje nazwisko
Justina na klawiaturze laptopa, przytakując do jego ekranu. Wstaje
ze swojego skórzanego fotela, podchodząc do ściany pełnej kluczy,
zdejmując jeden odpowiedni i z powrotem wraca do nas.
-Pokój numer 111, drugie piętro,
państwa bagaże już powinny tam czekać-instruuje recepcjonista,
przekazując kluczyk w dłoń Justina.-Życzymy udanego pobytu-mówi
na odchodne z dużym, lekko wymuszonym uśmiechem.
Idziemy w stronę wind, na szczęście
zastając jedną czekającą już na nas. Wnętrze jest przestronne,
z dużym lustrem na ścianie przeciwległej do wejścia. Justin
naciska na guzik obok cyfry "2", na co metalowe drzwi windy
zasuwają się, a winda zaczyna jechać w górę. Stoję wyprostowana
jak struna w kącie windy, obserwując wzrokiem całą podłogę,
omijając miejsce, w którym stoi Justin. Czuję okropne napięcie
między naszą dwójką, podczas gdy on nawet chyba nie przejmuje
się, że jedziemy sam na sam w małym pomieszczeniu. Tak, nawiązuje
do naszego pocałunku. Mam ochotę zrobić to jeszcze raz. I jeszcze.
I jeszcze. I jeszcze...
Na szczęście dojeżdżamy znacznie
szybciej niż przypuszczałam, a drzwi rozsuwają się, dzięki czemu
szybko wychodzę z małej, metalowej klatki na długi, w miarę
szeroki korytarz. Dzięki znakowi wiemy, że musimy iść w lewo, aby
dojść pod pokój 111. Oto i on. Pokój 111. Justin od razu otwiera
drzwi za pomocą kluczyka, wchodząc do pokoju jako pierwszy. Phy,
dżentelmen od siedmiu boleści!
Lekko zirytowana jego zachowaniem
wchodzę zaraz za nim, zamykając za nami drzwi. Pokój urządzony
jest w stylu królewskim. Duże, małżeńskie łoże z baldachimem,
wysoka, szeroka szafa wykonana z sosnowego drewna, niski stoliczek u
stóp łóżka wykonany z tego samego drewna, ściany w brudno białym
kolorze oraz podłoga również z sosny.
-Gdzie będziesz spał?-pytam głupio,
siadając na lewym brzegu łóżka, które powoli zatapia się pod
moim ciężarem. Mogę zostać tu już na zawsze? Justin patrzy na
mnie jak na osobę niespełna umysłową, lustrując moją twarz
zaskoczonym wzrokiem.
-Na łóżku?-odpowiada pytająco,
wzruszając lekceważąco ramionami.
-To skoro Ty śpisz na łóżku, to
gdzie ja mam spać?-pytam dociekliwie, na co uderza dłonią w czoło,
przez co głośny "plask" rozchodzi się echem po pokoju.
-Ty jesteś naprawdę taka tępa czy
tylko udajesz?-pyta nieuprzejmie, powodując u mnie lekki przypływ
złości. Za kogo on się uważa, co?-My będziemy spać razem, na
jednym łóżku-tłumaczy bardzo obrazowo, a jego zirytowanie jest
mocno wyczuwalne w każdym wyrazie jaki wypowiada.
Mamroczę ciche "aaa" na
znak zrozumienia jego słów, informując go, iż idę przygotować
się do spania w łazience. Z walizką pełną moich ubrań wchodzę
do łazienki, zamykając za sobą drzwi na klucz. Kładę walizkę na
podłogę, kucając przy niej, aby wyjąć jakąś piżamę na dziś.
Moje oczy szeroko się otwierają, gdy w środku zastaję same
prowizoryczne piżamy, pod tytułem koronkowa, siateczkowa
sukieneczka ledwo za pośladki i do tego czarne, koronkowe stringi w
komplecie lub satynowa koszula nocna na ramiączkach, która również
ledwo co zakrywa. No jego chyba Bóg opuścił! Przeglądam całą
zawartość torby, zastając w niej jedną bluzę, jedne dresy, dwie
pary jeansów z długimi nogawkami i to tyle z jakiś normalnych
ubrań. Reszta to... Ach, szkoda nawet na to słów!
Z niechceniem wybieram satynową
koszulę do spania w kolorze gumy balonowej, z czarną, ozdobną
koronką przy dekolcie, naszytą na materiał. Boże, miej mnie w
opiece dziś i każdej nocy spędzonej z tym człowiekiem za ścianą.
Z powrotem zapinam walizkę, wstając z kolan. Z westchnięciem
niedowierzania zdejmuję crop-top, który mam na sobie oraz
biustonosz. W końcu ulga... Zakładam przez głowę koszulkę do
snu, dopiero później zdejmując legginsy oraz białe skarpetki.
Majtki pozostawiam nienaruszone, tak dla pewności.
Niestety gotowa już do snu, ponownie
chwytam za rączkę walizki oraz brudne ubrania, niepewnie
opuszczając pomieszczenie łazienki, wchodząc z powrotem do pokoju,
gdzie gotowy już do snu Justin leży pół zakryty pod kołdrą, z
telefonem w dłoni. Kiedy słyszy zamykanie drzwi, od razu unosi
wzrok na moją osobę, swoim palącym wzrokiem powoli sunąc w górę
mojego roznegliżowanego ciała.
-Nawet nie waż się coś
powiedzieć-ostrzegam, gdy widzę jak otwiera usta, aby coś
powiedzieć.
Unosi dłonie w geście poddania się,
przybierając lekko rozbawiony wyraz twarzy. Kładę torbę za
etażerką stojącą po mojej, prawej, stronie łóżka, rzucając na
nią brudne ubrania. Podchodzę do łóżka, od razu chowając się
cała pod kołdrą, aż do podbródka. Zamykam szczelnie oczy, jakby
to miało pomóc mi w szybkim zaśnięciu. Jednak tak nie jest.
Słyszę cichy śmiech Justina, gdy przemieszcza się po materacu,
uginając go zaraz tuż obok mnie.
-Dobranoc-szepcze, obejmując swoim
ramieniem moją talię, twarz wtulając w wolną część mojej
poduszki.
***
Budzę się, gdy nie mogę nabrać
normalnie powietrza. Z zamkniętymi wciąż oczami staram się
usiąść, lecz ciężar leżący na mojej piersi uniemożliwia mi
to. Natychmiastowo otwieram szeroko oczy, patrząc w dół na swoje
ciało. Głowa Justina spoczywa na mojej prawej piersi, a jego lewa
noga leży pomiędzy moimi. Spinam się, gdy czuję jego dłoń tam,
gdzie nigdy nie powinno jej być.
-Justin, obudź się-szepczę
błagalnie, szturchając jego lewe ramię, na co cicho mruczy pod
nosem, palce wbijając w moją kobiecość, oczywiście nadal przez
bieliznę.-Justin, dupku, zabieraj swoją łapę ze mnie!-piszczę
przerażona jego ruchem.
Chłopak skomla pod nosem, na szczęście
zabierając swoją dłoń z mojej kobiecości, tą samą dłonią
przecierając lewe oko, rzęsami prawego łaskocząc moją skórę
przez materiał sukienki do spania. Uderza ciepłym oddechem o mój
mostek podczas głośnego ziewnięcia, wybudzając się ostatecznie
ze snu.
-Co się tak drzesz od rana?-pyta
porannym, lekko zachrypniętym głosem, który mimowolnie powoduje
pojawienie się gęsiej skórki na całym moim ciele. Uwielbiam tą
poranną chrypkę u mężczyzn.
-Ty... Ty na mnie leżysz-mówię
nieśmiało, nie chcąc, żeby wiedział, że jego dłoń jeszcze
parę sekund temu naciskała na moją łechtaczkę.
-Tak, Twoje cycki są wygodniejsze od
tej poduszki-czy mogę zabić tego człowieka za pomocą tej niby nie
wygodnej poduszki, błagam?
-Co dzisiaj robimy?-pytam, aby zmienić
ten niewygodny dla siebie temat.
-Może chciałabyś zwiedzić
miasto?-nagle staje się bardziej spięty, tak samo jego głos.
-A co z Twoją rodziną?-pytam
dociekliwie, nieświadomie marszcząc brwi w zainteresowaniu.
-Jeszcze nie teraz, okej?! Jestem
nieprzygotowany na to!-warczy nieprzyjemnie, na co postanawiam od
razu się zamknąć i nie wypytywać o nic więcej.
***
Po zjedzeniu sytego, pysznego
śniadania, udaliśmy się na chwilę do pokoju, aby przygotować się
na nasze wspólne zwiedzanie Toronto. Jak to w Kanadzie, na jesień,
pogoda nie jest zbyt przyjemna, dlatego ubrałam się dziś w
ciemnoszarą, ciepłą bluzę Justina, wczorajsze legginsy oraz moje
SuperStary. Justin natomiast postawił na jasnoszarą bluzę z
kapturem, czarne, materiałowe spodnie opinające jego chude nogi
oraz całe czarne Vansy.
Na sam początek poszliśmy pod CN
Tower, co wywołało u mnie duży podziw. Nigdy jeszcze nie byłam
pod tak ogromnym budynkiem. Oczywiście nie obyło się bez
pamiątkowych zdjęć oraz zakupu jakiejś pocztówki czy magnesu na
lodówkę. Później Justin zabrał mnie do Chinatown, w którym
zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Ta atmosfera, ten wygląd,
ci ludzie... Wszystko wyglądało jak w prawdziwym, chińskim
miasteczku. Nie mogłam oczywiście przejść obojętnie obok
chińskich przekąsek, przez co Justin musiał wydać majątek na
moje zachcianki żywieniowe. Niestety nie pozwolił mi tam
zamieszkać.
Nasza wyprawa do Chinatown potrwała
dłużej niż przypuszczał Justin, przez co na sam koniec trafiamy
do High Park- najpiękniejszego parku w jakim kiedykolwiek byłam. Co
chwilę robię zdjęcia otaczającej nas przyrodzie, nie mogąc wyjść
z zachwytu na widok tak pięknego miejsca jak to. I już nawet nie
przeszkadza mi ciepła, duża dłoń Justina, która delikatnie
złączona jest z moją, a nasze palce są ze sobą luźno splecione.
-Mogę tu zamieszkać-wzdycham w pewnym
momencie, wciągając w płuca czyste, świeże, rześkie powietrze.
-Na starość możemy tu przyjechać
jak chcesz-mówi cicho Justin, kciukiem gładząc skórę na
wierzchniej stronie mojej dłoni.
Patrzę od boku na perfekcyjny profil
mojego towarzysza, który nie wykazuje żadnej mimiki z jego strony.
Te gęste brwi, długie rzęsy, brązowo-złote oczy, lekko zadarty w
górę nosek, te usta... Te małe, pulchne usta w kolorze waty
cukrowej, którą ludzie pragną skosztować... Och, kocham te usta.
Te oczy. Te rzęsy. Ten nosek. Nawet te ogromne brwi.
Tylko dlaczego muszą one należeć do
tak podłego człowieka jak Justin? Dlaczego jego charakter musi psuć
to, co chcę do niego poczuć? Tak, chcę pokochać czy chociażby
polubić Justina, lecz nie potrafię. Nie, gdy jest taki jaki jest.
-Patrzysz na mnie-wybudza mnie z
głębokich przemyśleń, a w kąciku jego warg pojawia się mały
uśmieszek.
Zatrzymuje się parę krok przede mną,
tak, że doskonale mogę poczuć jego unoszącą się klatkę
piersiową przy każdym wdechu oraz ogrzany oddech ulatujący przez
nos przy wydechu. Nasze dłonie ani na sekundę się nie puszczają,
gdy drugą z dłoni powoli przesuwa po moim zimnym policzku,
powodując na nim natychmiastowe ciepło i duże, czerwone rumieńce.
Nie wiem czy przez nagłe ciepło czy to przez jego dotyk. Ale wiem,
że chcę to czuć częściej. I tylko przy nim...
-Nie rób tak-szepczę drżącym
głosem, gdy jego kciuk idealnie obrysowuje kontur moich warg, a jego
czoło opiera się o moje. Ochota na poczucie tych ust na swoich jest
znacznie większa i większa, gdy jest tak blisko.
-Dlaczego?-mamrocze lekko zachrypniętym
głosem, a jego oddech pachnący miętową gumą, którą żuł
wcześniej, dociera do moich nozdrzy.
-Bo mam większą ochotę Cię
pocałować-wyznaję z trudem przez ucisk mojego gardła przez
nadprzyrodzoną siłę.
-Więc...-szepcze, przesuwając nosem
do mojego policzka, mocniej splątując nasze palce ze sobą.-To
zrób-dodaje bez użycia strun głosowych, na co z trudem przełykam
ślinę zgromadzoną w jamie ustnej. Nie Madeline, nie rób tego,
będziesz żałować jak ostatnio! Ale... Ale te usta! Nie,
kategoryczne nie dla jego i jego przeklętych ust Mad! Och, pieprzyć
to i Ciebie głupia podświadomości!
Wolną dłoń kładę na gładkim, o
wiele cieplejszym policzku chłopaka, wypuszczają drżący oddech na
jego usta. Czuję niemalże jego wargi. Już jest tak blisko... Tak
romantycznie...
-Justin? Czy to Ty?-pyta jakaś kobieta
zza moimi plecami, na co uścisk palców Justina znacznie zwiększa
się na moich palcach. Postanawiam wykorzystać moment jego nieuwagi
na odwrócenie się przodem do niskiej, lekko krągłej kobiety o
morskich oczach oraz gęstych, długich, kasztanowych włosach. Jej
mina wyraża zdziwienie, gdy widzi moją twarz. Co, jestem aż tak
brzydka?-Maya?-pyta zaskoczona, lustrując moją posturę swoim
wzrokiem.
Chwila, do cholery, jaka znowu
Maya?!...
~*~
A miało być tak pięknie, co? ;)
Nie ma tak dobrze, już trochę czułości między nimi było! :D
Kim może okazać się tajemnicza Maya, hmm? Ktoś coś przypuszcza? ;)
Brak komentarzy- brak rozdziału!
Było tak super, tak pięknie i tak uroczo...
OdpowiedzUsuńA Maya mogłaby być kimś z jego rodziny, byłą dziewczyną, ewentualnie kimś z mafii :'D
Bardzo dobry rozdział. Życzę weny i czekam na kolejny <3
Kim jest Maya?! Jeju rozdział cudowny! Czekam na wiecej
OdpowiedzUsuńLol ciekawe kim jest ta Maya. Może jakaś jego dawna znajoma czy co.. Super rozdział! :*
OdpowiedzUsuńMatko dziewczyno jesteś cudowna! Mam nadzieje, że Maya jest tylko członkiem rodziny... Życze weny na 100000 tysięcy takich rozdziałów!!
OdpowiedzUsuńPisz więcej i więcej ����
OdpowiedzUsuńTo,jest. Wspaniałe *-* kocham to czytać. ����
OdpowiedzUsuńkiedy next?
OdpowiedzUsuńA ja myślę, że Maya jest jakąś byłą Justina, bardzo podobna do Mad c; Czekam na nn ;3
OdpowiedzUsuńTo pewnie byla jussa zreszta.. mize to jego mama ich spotkala?
OdpowiedzUsuń