poniedziałek, 25 kwietnia 2016

13. Kanada

Polecam czytanie w wersji mobilnej.
Czytasz-komentujesz-motywujesz! :)
~*~
O ile dobrze pamiętam Justin mówił mojej mamie, że będziemy lecieć do Kanady, abym mogła poznać jego rodzinę. Więc wyobraźcie sobie jakie jest moje zdziwienie, gdy taksówką podjeżdżamy pod budynek ekskluzywnie wyglądającego hotelu. Wątpię, aby rodzina Justina tu mieszkała... Chyba, że to hotel należący do jego rodziny! Stąd mógłby mieć tyle pieniędzy! Doba tutaj musi kosztować majątek! Justin, jak na "gentlemana" przystało, wysiada z pojazdu jako pierwszy, wyjmując dłoń w moim kierunku, aby pomóc mi wyjść z samochodu. Aby nie robić scen, chwytam się jego dłoni podczas wychodzenia na równy, jasny chodnik.

Pracownik hotelu, ubrany w elegancki strój oraz śmieszną czapeczką na głowie, wyjmuje nasze bagaże z bagażnika taksówki, podczas gdy Bieber reguluje płatność z kierowcą pojazdu. Żegnam się z taksówkarzem życzliwym uśmiechem, gdy Justin zaczyna na siłę prowadzić mnie w stronę wejścia, gdzie jeszcze przed chwilą był pracownik z naszymi bagażami.

-Justin, dlaczego nie pojechaliśmy do Twojej rodziny?-pytam, nie potrafiąc się od tego powstrzymać. Tak, jestem bardzo wścibską i ciekawską osobą, jeżeli jeszcze ktoś nie zauważył.

-Oni nie wiedzą, że tu jesteśmy, to ma być niespodzianka-tłumaczy mi jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Może i dla niego jest, ale skąd ja mogę wiedzieć co siedzi w jego małej, chorej główce?

Resztę drogi wiodącej do recepcji nie odzywamy się już w ogóle. Justin niby luźno obejmuje moją talie, podczas gdy ucisk jego palców na mojej kości biodrowej jest nie do wytrzymania i na pewno nie ma jakiejkolwiek możliwości ucieczki stąd. Hotel we wnętrzu wygląda tak samo luksusowo jak na zewnątrz, a wszyscy wewnątrz wyglądają tak elegancko, tak schludnie, że aż wstydzę się tu być w swoich legginsach oraz bluzie, którą na szczęście wziął dla mnie Justin.

-Pokój na nazwisko Bieber-mówi od razu, gdy podchodzimy do lady recepcji, nie dając nawet dojść do słowa biednemu, przestraszonemu chłopakowi, który jest góra trzy lata starszy ode mnie.

Recepcjonista szybko wklepuje nazwisko Justina na klawiaturze laptopa, przytakując do jego ekranu. Wstaje ze swojego skórzanego fotela, podchodząc do ściany pełnej kluczy, zdejmując jeden odpowiedni i z powrotem wraca do nas.

-Pokój numer 111, drugie piętro, państwa bagaże już powinny tam czekać-instruuje recepcjonista, przekazując kluczyk w dłoń Justina.-Życzymy udanego pobytu-mówi na odchodne z dużym, lekko wymuszonym uśmiechem.

Idziemy w stronę wind, na szczęście zastając jedną czekającą już na nas. Wnętrze jest przestronne, z dużym lustrem na ścianie przeciwległej do wejścia. Justin naciska na guzik obok cyfry "2", na co metalowe drzwi windy zasuwają się, a winda zaczyna jechać w górę. Stoję wyprostowana jak struna w kącie windy, obserwując wzrokiem całą podłogę, omijając miejsce, w którym stoi Justin. Czuję okropne napięcie między naszą dwójką, podczas gdy on nawet chyba nie przejmuje się, że jedziemy sam na sam w małym pomieszczeniu. Tak, nawiązuje do naszego pocałunku. Mam ochotę zrobić to jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze. I jeszcze...

Na szczęście dojeżdżamy znacznie szybciej niż przypuszczałam, a drzwi rozsuwają się, dzięki czemu szybko wychodzę z małej, metalowej klatki na długi, w miarę szeroki korytarz. Dzięki znakowi wiemy, że musimy iść w lewo, aby dojść pod pokój 111. Oto i on. Pokój 111. Justin od razu otwiera drzwi za pomocą kluczyka, wchodząc do pokoju jako pierwszy. Phy, dżentelmen od siedmiu boleści!

Lekko zirytowana jego zachowaniem wchodzę zaraz za nim, zamykając za nami drzwi. Pokój urządzony jest w stylu królewskim. Duże, małżeńskie łoże z baldachimem, wysoka, szeroka szafa wykonana z sosnowego drewna, niski stoliczek u stóp łóżka wykonany z tego samego drewna, ściany w brudno białym kolorze oraz podłoga również z sosny.

-Gdzie będziesz spał?-pytam głupio, siadając na lewym brzegu łóżka, które powoli zatapia się pod moim ciężarem. Mogę zostać tu już na zawsze? Justin patrzy na mnie jak na osobę niespełna umysłową, lustrując moją twarz zaskoczonym wzrokiem.

-Na łóżku?-odpowiada pytająco, wzruszając lekceważąco ramionami.

-To skoro Ty śpisz na łóżku, to gdzie ja mam spać?-pytam dociekliwie, na co uderza dłonią w czoło, przez co głośny "plask" rozchodzi się echem po pokoju.

-Ty jesteś naprawdę taka tępa czy tylko udajesz?-pyta nieuprzejmie, powodując u mnie lekki przypływ złości. Za kogo on się uważa, co?-My będziemy spać razem, na jednym łóżku-tłumaczy bardzo obrazowo, a jego zirytowanie jest mocno wyczuwalne w każdym wyrazie jaki wypowiada.

Mamroczę ciche "aaa" na znak zrozumienia jego słów, informując go, iż idę przygotować się do spania w łazience. Z walizką pełną moich ubrań wchodzę do łazienki, zamykając za sobą drzwi na klucz. Kładę walizkę na podłogę, kucając przy niej, aby wyjąć jakąś piżamę na dziś. Moje oczy szeroko się otwierają, gdy w środku zastaję same prowizoryczne piżamy, pod tytułem koronkowa, siateczkowa sukieneczka ledwo za pośladki i do tego czarne, koronkowe stringi w komplecie lub satynowa koszula nocna na ramiączkach, która również ledwo co zakrywa. No jego chyba Bóg opuścił! Przeglądam całą zawartość torby, zastając w niej jedną bluzę, jedne dresy, dwie pary jeansów z długimi nogawkami i to tyle z jakiś normalnych ubrań. Reszta to... Ach, szkoda nawet na to słów!

Z niechceniem wybieram satynową koszulę do spania w kolorze gumy balonowej, z czarną, ozdobną koronką przy dekolcie, naszytą na materiał. Boże, miej mnie w opiece dziś i każdej nocy spędzonej z tym człowiekiem za ścianą. Z powrotem zapinam walizkę, wstając z kolan. Z westchnięciem niedowierzania zdejmuję crop-top, który mam na sobie oraz biustonosz. W końcu ulga... Zakładam przez głowę koszulkę do snu, dopiero później zdejmując legginsy oraz białe skarpetki. Majtki pozostawiam nienaruszone, tak dla pewności.

Niestety gotowa już do snu, ponownie chwytam za rączkę walizki oraz brudne ubrania, niepewnie opuszczając pomieszczenie łazienki, wchodząc z powrotem do pokoju, gdzie gotowy już do snu Justin leży pół zakryty pod kołdrą, z telefonem w dłoni. Kiedy słyszy zamykanie drzwi, od razu unosi wzrok na moją osobę, swoim palącym wzrokiem powoli sunąc w górę mojego roznegliżowanego ciała.

-Nawet nie waż się coś powiedzieć-ostrzegam, gdy widzę jak otwiera usta, aby coś powiedzieć.

Unosi dłonie w geście poddania się, przybierając lekko rozbawiony wyraz twarzy. Kładę torbę za etażerką stojącą po mojej, prawej, stronie łóżka, rzucając na nią brudne ubrania. Podchodzę do łóżka, od razu chowając się cała pod kołdrą, aż do podbródka. Zamykam szczelnie oczy, jakby to miało pomóc mi w szybkim zaśnięciu. Jednak tak nie jest. Słyszę cichy śmiech Justina, gdy przemieszcza się po materacu, uginając go zaraz tuż obok mnie.

-Dobranoc-szepcze, obejmując swoim ramieniem moją talię, twarz wtulając w wolną część mojej poduszki.
***
Budzę się, gdy nie mogę nabrać normalnie powietrza. Z zamkniętymi wciąż oczami staram się usiąść, lecz ciężar leżący na mojej piersi uniemożliwia mi to. Natychmiastowo otwieram szeroko oczy, patrząc w dół na swoje ciało. Głowa Justina spoczywa na mojej prawej piersi, a jego lewa noga leży pomiędzy moimi. Spinam się, gdy czuję jego dłoń tam, gdzie nigdy nie powinno jej być.

-Justin, obudź się-szepczę błagalnie, szturchając jego lewe ramię, na co cicho mruczy pod nosem, palce wbijając w moją kobiecość, oczywiście nadal przez bieliznę.-Justin, dupku, zabieraj swoją łapę ze mnie!-piszczę przerażona jego ruchem.

Chłopak skomla pod nosem, na szczęście zabierając swoją dłoń z mojej kobiecości, tą samą dłonią przecierając lewe oko, rzęsami prawego łaskocząc moją skórę przez materiał sukienki do spania. Uderza ciepłym oddechem o mój mostek podczas głośnego ziewnięcia, wybudzając się ostatecznie ze snu.

-Co się tak drzesz od rana?-pyta porannym, lekko zachrypniętym głosem, który mimowolnie powoduje pojawienie się gęsiej skórki na całym moim ciele. Uwielbiam tą poranną chrypkę u mężczyzn.

-Ty... Ty na mnie leżysz-mówię nieśmiało, nie chcąc, żeby wiedział, że jego dłoń jeszcze parę sekund temu naciskała na moją łechtaczkę.

-Tak, Twoje cycki są wygodniejsze od tej poduszki-czy mogę zabić tego człowieka za pomocą tej niby nie wygodnej poduszki, błagam?

-Co dzisiaj robimy?-pytam, aby zmienić ten niewygodny dla siebie temat.

-Może chciałabyś zwiedzić miasto?-nagle staje się bardziej spięty, tak samo jego głos.

-A co z Twoją rodziną?-pytam dociekliwie, nieświadomie marszcząc brwi w zainteresowaniu.

-Jeszcze nie teraz, okej?! Jestem nieprzygotowany na to!-warczy nieprzyjemnie, na co postanawiam od razu się zamknąć i nie wypytywać o nic więcej.
***
Po zjedzeniu sytego, pysznego śniadania, udaliśmy się na chwilę do pokoju, aby przygotować się na nasze wspólne zwiedzanie Toronto. Jak to w Kanadzie, na jesień, pogoda nie jest zbyt przyjemna, dlatego ubrałam się dziś w ciemnoszarą, ciepłą bluzę Justina, wczorajsze legginsy oraz moje SuperStary. Justin natomiast postawił na jasnoszarą bluzę z kapturem, czarne, materiałowe spodnie opinające jego chude nogi oraz całe czarne Vansy.

Na sam początek poszliśmy pod CN Tower, co wywołało u mnie duży podziw. Nigdy jeszcze nie byłam pod tak ogromnym budynkiem. Oczywiście nie obyło się bez pamiątkowych zdjęć oraz zakupu jakiejś pocztówki czy magnesu na lodówkę. Później Justin zabrał mnie do Chinatown, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Ta atmosfera, ten wygląd, ci ludzie... Wszystko wyglądało jak w prawdziwym, chińskim miasteczku. Nie mogłam oczywiście przejść obojętnie obok chińskich przekąsek, przez co Justin musiał wydać majątek na moje zachcianki żywieniowe. Niestety nie pozwolił mi tam zamieszkać.

Nasza wyprawa do Chinatown potrwała dłużej niż przypuszczał Justin, przez co na sam koniec trafiamy do High Park- najpiękniejszego parku w jakim kiedykolwiek byłam. Co chwilę robię zdjęcia otaczającej nas przyrodzie, nie mogąc wyjść z zachwytu na widok tak pięknego miejsca jak to. I już nawet nie przeszkadza mi ciepła, duża dłoń Justina, która delikatnie złączona jest z moją, a nasze palce są ze sobą luźno splecione.

-Mogę tu zamieszkać-wzdycham w pewnym momencie, wciągając w płuca czyste, świeże, rześkie powietrze.

-Na starość możemy tu przyjechać jak chcesz-mówi cicho Justin, kciukiem gładząc skórę na wierzchniej stronie mojej dłoni.

Patrzę od boku na perfekcyjny profil mojego towarzysza, który nie wykazuje żadnej mimiki z jego strony. Te gęste brwi, długie rzęsy, brązowo-złote oczy, lekko zadarty w górę nosek, te usta... Te małe, pulchne usta w kolorze waty cukrowej, którą ludzie pragną skosztować... Och, kocham te usta. Te oczy. Te rzęsy. Ten nosek. Nawet te ogromne brwi.

Tylko dlaczego muszą one należeć do tak podłego człowieka jak Justin? Dlaczego jego charakter musi psuć to, co chcę do niego poczuć? Tak, chcę pokochać czy chociażby polubić Justina, lecz nie potrafię. Nie, gdy jest taki jaki jest.

-Patrzysz na mnie-wybudza mnie z głębokich przemyśleń, a w kąciku jego warg pojawia się mały uśmieszek.

Zatrzymuje się parę krok przede mną, tak, że doskonale mogę poczuć jego unoszącą się klatkę piersiową przy każdym wdechu oraz ogrzany oddech ulatujący przez nos przy wydechu. Nasze dłonie ani na sekundę się nie puszczają, gdy drugą z dłoni powoli przesuwa po moim zimnym policzku, powodując na nim natychmiastowe ciepło i duże, czerwone rumieńce. Nie wiem czy przez nagłe ciepło czy to przez jego dotyk. Ale wiem, że chcę to czuć częściej. I tylko przy nim...

-Nie rób tak-szepczę drżącym głosem, gdy jego kciuk idealnie obrysowuje kontur moich warg, a jego czoło opiera się o moje. Ochota na poczucie tych ust na swoich jest znacznie większa i większa, gdy jest tak blisko.

-Dlaczego?-mamrocze lekko zachrypniętym głosem, a jego oddech pachnący miętową gumą, którą żuł wcześniej, dociera do moich nozdrzy.

-Bo mam większą ochotę Cię pocałować-wyznaję z trudem przez ucisk mojego gardła przez nadprzyrodzoną siłę.

-Więc...-szepcze, przesuwając nosem do mojego policzka, mocniej splątując nasze palce ze sobą.-To zrób-dodaje bez użycia strun głosowych, na co z trudem przełykam ślinę zgromadzoną w jamie ustnej. Nie Madeline, nie rób tego, będziesz żałować jak ostatnio! Ale... Ale te usta! Nie, kategoryczne nie dla jego i jego przeklętych ust Mad! Och, pieprzyć to i Ciebie głupia podświadomości!

Wolną dłoń kładę na gładkim, o wiele cieplejszym policzku chłopaka, wypuszczają drżący oddech na jego usta. Czuję niemalże jego wargi. Już jest tak blisko... Tak romantycznie...

-Justin? Czy to Ty?-pyta jakaś kobieta zza moimi plecami, na co uścisk palców Justina znacznie zwiększa się na moich palcach. Postanawiam wykorzystać moment jego nieuwagi na odwrócenie się przodem do niskiej, lekko krągłej kobiety o morskich oczach oraz gęstych, długich, kasztanowych włosach. Jej mina wyraża zdziwienie, gdy widzi moją twarz. Co, jestem aż tak brzydka?-Maya?-pyta zaskoczona, lustrując moją posturę swoim wzrokiem.

Chwila, do cholery, jaka znowu Maya?!... 
~*~ 
A miało być tak pięknie, co? ;)
Nie ma tak dobrze, już trochę czułości między nimi było! :D
Kim może okazać się tajemnicza Maya, hmm? Ktoś coś przypuszcza? ;)
Brak komentarzy- brak rozdziału!

9 komentarzy:

  1. Było tak super, tak pięknie i tak uroczo...
    A Maya mogłaby być kimś z jego rodziny, byłą dziewczyną, ewentualnie kimś z mafii :'D
    Bardzo dobry rozdział. Życzę weny i czekam na kolejny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Kim jest Maya?! Jeju rozdział cudowny! Czekam na wiecej

    OdpowiedzUsuń
  3. Lol ciekawe kim jest ta Maya. Może jakaś jego dawna znajoma czy co.. Super rozdział! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Matko dziewczyno jesteś cudowna! Mam nadzieje, że Maya jest tylko członkiem rodziny... Życze weny na 100000 tysięcy takich rozdziałów!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Pisz więcej i więcej ����

    OdpowiedzUsuń
  6. To,jest. Wspaniałe *-* kocham to czytać. ����

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja myślę, że Maya jest jakąś byłą Justina, bardzo podobna do Mad c; Czekam na nn ;3

    OdpowiedzUsuń
  8. To pewnie byla jussa zreszta.. mize to jego mama ich spotkala?

    OdpowiedzUsuń