Polecam czytanie w wersji mobilnej :)
Czytasz-komentujesz-motywujesz!
~*~
-Mamo...-warczy wściekły do granic
możliwości Justin, patrząc złowrogo na swoją matkę stojącą
przed nami. A więc to jego mama...
-O mój Boże, Justin, tak się o
Ciebie martwiłam synku!-wypłakuje niska brunetka, dłonie kładąc
na swojej piersi w miejscu zapewne mocno bijącego serca.-Nie
sądziłam, że uda Ci się ją...
-Mamo, skończ już!-przerywa jej
rozwścieczonym, lecz też lekko przestraszonym krzykiem, na co
kobieta szybko zamyka usta, patrząc na naszą dwójkę ze łzami w
oczach. Piszczę z bólu, gdy Justin boleśnie ściska moje palce
między swoimi, ciągnąc z dala od jego matki.-Mad, idziemy-warczy
do mnie jak do psa, zaczynając ciągnąć w przeciwnym kierunku niż
jego matka.
-To nie jest Maya?!-są to słowa,
które jako ostatnie słyszę z jej ust, zanim nie gubimy jej w
tłumie innych osób...
***
-Co to miało znaczyć do cholery,
co?!-krzyczę zdezorientowana na kompletnie ignorującego mnie
Justina, który ze złością zaczyna krążyć wzdłuż naszego
hotelowego pokoju.
-Nie Twoja sprawa-syczy pod nosem,
głośno stąpając po drewnianej podłodze pokoju, chodząc w jego
wszerz.
-Jak to nie moja sprawa skoro Twoja
mama ewidentnie z kimś mnie pomyliła!-wykrzykuję mu swój
argument, przez co gwałtownie się zatrzymuje, patrząc na mnie z
kompletną pustką, mrugając raz na jakiś czas.
Między nami ponownie panuje cisza,
lecz tym razem jest ona jeszcze bardziej przytłaczająca niż
poprzednia. Czuję się jak w próżni. Bez dostępu do powietrza.
Wody. Jedzenia. Wszystkich elementów potrzebnych do życia. Krzyczę
z przerażenia, gdy w jednej sekundzie znajduje się przede mną, a
jego dłoń mocno ściska moją szyję, przypierając z całej siły
moje ciało do ściany. Unosi mnie na wysokość swoich oczu, przez
co nogami nie dotykam ziemi, a jego uścisk na mojej szyi jest
znacznie mocniejszy.
-Nigdy więcej o tym nie wspominaj,
rozumiemy się?-syczy przez zaciśnięte zęby naprzeciw mojej
twarzy, na co energicznie przytakuję skinieniem głowy, nie mogąc
zaczerpnąć normalnie powietrza.
W ostateczności puszcza mnie parę
sekund później, przez co od razu upadam obolała i wstrząśnięta
na kolana, chwytając się za bolącą, zmiażdżoną w jego uścisku
szyję, starając się nabrać jak najwięcej powietrza w puste
płuca. Słyszę jak przemieszcza się po naszym wspólnym pokoju,
lecz nie mam siły ani ochoty spojrzeć na to co robi. Już po chwili
mogę usłyszeć ciche otwieranie się drzwi, a następnie głośne
zamknięcie oraz przekręcanie klucza w dziurce. Nie dość, że
zostawił mnie samą, to do tego po raz kolejny mnie zamknął. Nie
no, to nazywa się mieć szczęście w życiu... Ha, żart!
***
Justin nie wrócił na noc, tym samym
zostawiając mnie kompletnie samą. Nie powiem, martwię się o
niego, pomimo tego co zrobił. W końcu nie jestem bezuczuciowym
potworem w przeciwieństwie do niego. Zastanawiam się gdzie mógł
spędzić tą noc, czy nie zrobił czegoś głupiego, czy jest teraz
cały i zdrowy... Lecz ta gorsza część mnie, ten wewnętrzny
diabeł, błaga o to, aby coś mu się stało i, żebym w końcu
mogła wrócić do normalnego życia.
Prośby mojego wewnętrznego diabła
najwidoczniej nie zostają wysłuchane, ponieważ zaledwie parę
sekund później w ciszy panującej w pokoju można usłyszeć dźwięk
przekręcanego klucza w drzwiach od drugiej strony. Już chwilę
później w wejściu pojawia się postać Justina z paroma torbami na
ubrania. Ma na sobie wczorajsze ubrania oraz czuć mocny odór
alkoholu od jego osoby nawet z takiej odległości jaka nas dzieli.
Och, oczywiście, jakby inaczej mężczyzna mógł zapomnieć o
kłótni z dziewczyną...
-Hej skarbie-wita się z małym
uśmiechem nieopuszczającym kącików jego warg, a ja mimowolnie
krzywię się na zapach alkoholu ulatujący spomiędzy jego warg.
-Justin, śmierdzisz alkoholem-mówię
z obrzydzeniem, lustrując jego sylwetkę od góry do dołu.
Przynajmniej nigdzie nie jest brudny od wymiotów i nie widać
żadnego śladu upadku...
-Chciałem Cię przeprosić za wczoraj.
Proszę, to dla Ciebie-kompletnie ignorując moją uwagę, wręcza mi
dwie torby — jedną dużą, a drugą malutką.
Niepewnie odbieram z jego dłoni mój
prezent od niego, przyglądając się torbom, a następnie jemu.
Zachęca mnie do zajrzenia do środka, radośnie się przy tym
uśmiechając. Powoli otwieram dużą torbę, zastając w niej parę
nowych ubrań. Bordowy sweter z bawełny, ciemne, jeansowe rurki z
dziurami na kolanach oraz przetarciami na udach, beżowa, jesienna
kurtka z kapturem oraz parę T-shirtów.
-Dziękuję Justin, ale...
-Otwórz jeszcze drugi-nakłania, na co
cicho wzdycham, będąc przegrana w tej bitwie.
Zaglądam do środka małej, ozdobnej
torebeczki, zastając w środku podłużne, brązowe pudełko ze
złotą kokardką. Zaintrygowana wyciągam pudełko ze środka,
uchylając górne wieczko. Zasłaniam dłonią wargi, gdy w środku
widzę złotą, drobną bransoletkę ze złotą zawieszką w
kształcie serduszka z przeplecionymi ze sobą literami J i M. Justin
i Madeline. Czy on nie jest uroczy?! Mimo tego, iż ta bransoletka
skradła moje serce, tak samo jak ubrania, to nie mogę przyjąć
żadnej z tych rzeczy. On musiał wydać majątek na mnie.
-Justin, to jest cudowne, ale nie mogę
przyjąć tych rzeczy-jego mina rzednie, gdy wypowiadam te słowa.
-Co? Dlaczego?-pyta zdezorientowany,
marszcząc w niezrozumieniu brwi.
-Nie przekupisz mnie-stwierdzam,
oddając mu prezenty zakupione przez niego. Kręci przecząco głową,
z powrotem przesuwając w moim kierunku torby z prezentami.
-To nie przekupstwo. Po prostu chciałem
zrobić Ci miłą niespodziankę po naszej kłótni i chociaż
minimalnie wynagrodzić straty-usprawiedliwia się, uśmiechając
przy tym smutno.
-Jeżeli chcesz mi wynagrodzić
wczorajszą noc, to możesz zrobić jedną rzecz...-urywam, chcąc
wzbudzić w nim zainteresowanie, co udaje mi się od razu.
-Co?
-Zabierz mnie do swojej rodziny...
***
-Nie wierzę, że dałem Ci się w to
wrobić-mamrocze wściekle Justin, gdy parkuje przed domem swojej
rodziny na drugim końcu miasta.
Posyłam mu słodki uśmiech, mrugając
szybko rzęsami oraz przesyłając soczyste buziaka w powietrzu.
Cicho wzdycha, patrząc parę chwil na moją radosną twarz,
następnie sam się szeroko uśmiecha, kręcąc z niedowierzaniem
głową. Otwieramy drzwi samochodowe, każdy od swojej strony,
wychodząc na rześkie, kanadyjskie powietrze. Pomimo całkiem ładnej
pogody wieje niezbyt przyjemny, zimny wiatr, przez co musiałam ubrać
mój prezent od Justina, a mianowicie płaszczyk.
Zaczynamy iść w stronę werandy tuż
obok siebie, nieznacznie ocierając swoje dłonie o siebie. Nie
powiem, jego skóra, która dotyka mojej, to naprawdę coś
magicznego, niewytłumaczalnego dla mnie. Po prostu tak drobny gest
wywołuje u mnie przyjemne ciepło w dole brzucha oraz radosny
uśmiech na twarzy. Wtedy zapominam o całym źle, które mi
wyrządził i po prostu cieszę się daną chwilą.
Przed drzwi docieramy szybciej niż
chciałby Justin. Z niewiadomych mi przyczyn on naprawdę nie chce tu
być. To dziwne, sam najpierw mówi, że jedziemy odwiedzić jego
rodzinę, a później sam unika ich niczym ognia. Czy oni są
pokłóceni? Nie mają już dobrych kontaktów? Odtrącili Justina od
siebie?
-O mój Boże, Justin, co Ty tu
robisz?-pyta zaskoczona, lecz również szczęśliwa mama blondyna,
gdy otwiera przed nami drzwi do skromnego, jednorodzinnego domku,
zapewne rodzinnego domu Justina.
-Przyjechaliśmy w odwiedziny-odpowiada
wypranym z emocji głosem, tępo patrząc w niebieskie oczy niższej
od siebie kobiety, która nawet nie zwraca uwagi na jego ton głosu,
jakby to było normalne z jego strony. A może i jest?...
-Wejdźcie, wejdźcie! Och, ale
niespodzianka! Jaxon! Jazzy!-brunetka zaprasza nas do środka swojego
domu, wołając kogoś, kto zapewne jest członkiem rodziny Justina.
Czuję cały czas wzrok jego mamy,
który co chwilę pada na moją osobę, lecz staram się nie zwracać
na niego uwagi i zająć się rozebraniem z wierzchnich ubrań. Nasza
trójka pozostaje w ciszy przez cały ten czas, dopóki w progu
przedpokoju nie zjawia się młody nastolatek, który ze znudzeniem
blokuje ekran swojego dotykowego telefonu, chowając go do kieszeni i
dopiero chowając go do kieszeni.
-Co chciałaś ma-...
Justin?-zaskoczony nastolatek, jak przepuszczam Jaxon, patrzy na
swojego brata szeroko otwartymi oczami, rzadko mrugając.
-Jaxon-mówi z trudem mój towarzysz,
który parę sekund później trzyma w swoich ramionach swojego
młodszego brata, któremu łzy płyną w dół policzków. Patrzę
ze łzami dumy na widok przed sobą, wspominając swoją rodzinę, za
którą tak bardzo tęsknię.
-Proszę, wejdźcie dalej, zaraz coś
przygotujemy...
***
Patrzę z ciekawością na
porozwieszane na ścianie zdjęcia z różnych okresów czasów.
Jedne są czarno-białe, drugie niewyraźne, lecz kolorowe, a jeszcze
inne dobrej jakości, kolorowe i wykonane całkiem niedawno.
Uśmiecham się mimowolnie na widok zdjęcia parunastoletniego
Justina. Dopiero po chwili zauważam, że jedno z jego ramion
obejmuje ramię o wiele niższej i młodszej dziewczynki. Marszczę
brwi, bardziej przyglądając się twarzy dziewczynki na zdjęciu.
Jest bardzo radosna, tak samo jak jej towarzysz. Ma bardzo szczupłą
sylwetkę, chudą buźkę oraz rzadkie, bardzo ciemno brązowe włosy.
Błękit jej oczu jest urzekająco przyciągający i taki... znajomy.
-Och, Madeline, co Ty tu
robisz?-chwytam się za coraz szybciej bijące serce, patrząc zza
siebie, gdzie stoi jak zwykle radosna Pattie, lecz jej brwi są lekko
zmarszczone, gdy widzi jakiemu zdjęciu się przyglądam.
-Patrzę na to zdjęcie... Czy to jakaś
kuzynka Justina? Siostra?-pytam zaintrygowana osobą małej
dziewczynki ze zdjęcia.
Mama Justina cicho wzdycha z
niewiadomego mi powodu, po czym chwyta za moją dłoń. Zaskoczona
jej ruchem zaczynam iść krok w krok za nią w głąb domu, gdzie
jeszcze moje nogi nie stąpały. Pattie otwiera ostatnie drzwi na
samym końcu korytarza, po prawej stronie. Jest to drobny pokój,
zachowany w ciemnej kolorystyce. Typowe męskie biuro. Starsza
kobieta prosi mnie, abym zajęła miejsce na skórzanym, prezesowskim
fotelu stojącym przy ciemno dębowym biurku w centrum pomieszczenia,
a sama otwiera wysoką, dwuskrzydłową szafę na klucz, wyjmując ze
środka duży, ciężko wyglądający karton.
Odkłada go dopiero na biurku, przede
mną. Zdejmuje zakurzoną pokrywę tekturowego pudełka, ze środka
wyjmując jeden z licznych albumów na zdjęcia. Wertuje jego kartki,
dokładnie obserwując zdjęcia na nich zawarte. Gdy w końcu
odnajduje to, czego poszukiwała od początku, podaje w moje dłonie
album. Na zdjęciu jest odrobinę starsza dziewczyna, ta sama co na
poprzednim zdjęciu.
-To jest Maya-wyznaje szeptem niska
brunetka, przez co szeroko otwieram oczy. To jest Maya?! Przecież
ona... wygląda zupełnie jak ja!-Rodzina Mayi była naszym
sąsiedztwem. Justin od samych narodzin dziewczynki był nią
uraczony. Cały wolny czas potrafił spędzać na zwykłym patrzeniu
na niemowlaka, głaskaniu jej po główce...-wspomina ze smutnym
uśmiechem pani Pattie, patrząc na twarz dziewczyny ze zdjęcia.
-Gdy wystarczająco dorosła,
zaprzyjaźnili się ze sobą i byli jeszcze bardziej nierozłączni.
Nie mieli innych przyjaciół, tylko siebie. Dwa lata temu Maya tak
nagle zniknęła. Było to w przeddzień dnia, w którym mieli pójść
na swoją pierwszą w życiu, wspólną randkę. Justin załamał się
w tamtym czasie. Starał się na własną rękę odnaleźć miłość
jego życia. Pomimo, że nikomu o tym nie mówił, jestem pewna, że
był w niej szaleńczo zakochany. Niestety przez długi czas nie
udawało mu się tego zrobić, przez co popadł w paranoję. Zaczął
być agresywny, coraz częściej nieobecny, zaczął zachowywać się
jak osoba chora na umyśle. Przez to trafił na krótki czas do
szpitala psychiatrycznego...-zasłaniam uchylone z wrażenia wargi,
tępo patrząc na pełną niepewności kobietę.
-Kiedy z niego wyszedł, na nowo zaczął
poszukiwania. I wtedy najwidoczniej musiał trafić na Ciebie.
Pewnego dnia zakomunikował nam od tak, że wylatuje do Irlandii. I
na drugi dzień go nie było... A teraz wraca tu z Tobą, zapewne
będąc przekonany, że Ty to Maya...-pod koniec jej wypowiedzi w
progu gabinetu zjawia się dziwnie wyglądający Justin. Jego ramiona
są lekko zgarbione, a pięści mocno zaciśnięte. Wargi tworzą
jedną, prostą linię, a brwi zostają złączone ze sobą.
-Justin, czy to prawda?-pytam, będąc
w kompletnym szoku. On jest chory psychicznie, on myśli, że ja
jestem Mayą!
-Nie udawaj już głupiej, Maya-wypluwa
wręcz z siebie z odrazą.-Dałem Ci tyle czasu do przyznania się, a
Ty ani razu nawet o nas nie wspomniałaś...
-Justin, ja nie...
-Skończ!-przerywa mi głośnym
wrzaskiem, w jednej sekundzie będąc już obok mnie i Pattie, która
stara się go uspokoić kojącymi słowami.-Mam już tego dość! W
końcu możemy być już na zawsze razem, tak jak planowaliśmy! W
końcu nikt nas już nie rozdzieli!-mówi w psychopatyczny sposób,
mocno potrząsając moimi ramionami, patrząc mi z szaleństwem w
oczy.
-Justin, ja...
-Powiedziałem skończ!-krzyczy tuż
naprzeciw mojej twarz, skutecznie uciszając mnie.-Wracamy do hotelu.
Pokażę Ci, co straciłaś przez te wszystkie lata...
Błagam, Boże, mniej mnie w swojej
opiece i uratuj od tego psychopaty!...
~*~
Witam Was z powrotem po dość długiej przerwie z nowym rozdziałem! Mam nadzieję, że zachęci on Was do śledzenia dalszych losów bohaterów i, że nie zapomnieliście jeszcze o tym ff ;)
PS w następnym rozdziale coś się wydarzy, więc bądźcie czujni! :D
Czytasz-komentujesz-motywujesz!
BOŻE KOBIETO daj mi następny rozdział w tym tygodniu!!!!!!!!!!! Błagam !!!!!
OdpowiedzUsuńNext!!
OdpowiedzUsuńJaki dłuuuuugi rozdział <3 !!
OdpowiedzUsuńProszę dodaj szybko next, bo nie dość, że takie zakończenie, to jeszcze ta notka o.o
Weny, xxo.
Czyli dobrze myślałam, że Maya to jego "była" hahahaha :D
OdpowiedzUsuńMam tylko nadzieję, że Justin nie będzie zbyt brutalny dla Madeline, po tym jak dowiedziała się, zalążka prawdy.
Super rozdział, życzę weny i czekam na kolejny <3
A moze to Maya.. tylko dostala wstrząsu mozgu a jej "rodzice" moze ja zaadoptowali?
OdpowiedzUsuńNie wiem tyle by tu wymyślać.
Tak ogolnie Justin mowiac "jedziemy di hotelu, pokaze ci co straciłaś przez te wszystkie lata " odczuwam podtekst. ;D
Następny błagam!
OdpowiedzUsuńKocham to ff, po prostu kocham!! Blagam dodaj szybko nastepny ;//
OdpowiedzUsuńZapraszam :)
OdpowiedzUsuń"Niełatwo jest łączyć ojcostwo z pełnoetatową karierą złego chłopca, który dla rozrywki szpera w bankowych sejfach. Zwłaszcza pod czujnym okiem nastoletnich bliźniaczek działających i na nerwy, i na wyobraźnię."
http://rush-hour-jbff.blogspot.com/
Zapraszam :)
OdpowiedzUsuń"Niełatwo jest łączyć ojcostwo z pełnoetatową karierą złego chłopca, który dla rozrywki szpera w bankowych sejfach. Zwłaszcza pod czujnym okiem nastoletnich bliźniaczek działających i na nerwy, i na wyobraźnię."
http://rush-hour-jbff.blogspot.com/
Ten ff to jeden z moich ulubionych, czekam na kolejny rozdział <3
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDaj ze nowyy rozdział... nudne robi sie to czekanie.. a to bardzo ciekawe ff
OdpowiedzUsuń