piątek, 13 maja 2016

14. Maya

Polecam czytanie w wersji mobilnej :)
Czytasz-komentujesz-motywujesz!
~*~
-Mamo...-warczy wściekły do granic możliwości Justin, patrząc złowrogo na swoją matkę stojącą przed nami. A więc to jego mama...

-O mój Boże, Justin, tak się o Ciebie martwiłam synku!-wypłakuje niska brunetka, dłonie kładąc na swojej piersi w miejscu zapewne mocno bijącego serca.-Nie sądziłam, że uda Ci się ją...

-Mamo, skończ już!-przerywa jej rozwścieczonym, lecz też lekko przestraszonym krzykiem, na co kobieta szybko zamyka usta, patrząc na naszą dwójkę ze łzami w oczach. Piszczę z bólu, gdy Justin boleśnie ściska moje palce między swoimi, ciągnąc z dala od jego matki.-Mad, idziemy-warczy do mnie jak do psa, zaczynając ciągnąć w przeciwnym kierunku niż jego matka.

-To nie jest Maya?!-są to słowa, które jako ostatnie słyszę z jej ust, zanim nie gubimy jej w tłumie innych osób...
***
-Co to miało znaczyć do cholery, co?!-krzyczę zdezorientowana na kompletnie ignorującego mnie Justina, który ze złością zaczyna krążyć wzdłuż naszego hotelowego pokoju.

-Nie Twoja sprawa-syczy pod nosem, głośno stąpając po drewnianej podłodze pokoju, chodząc w jego wszerz.

-Jak to nie moja sprawa skoro Twoja mama ewidentnie z kimś mnie pomyliła!-wykrzykuję mu swój argument, przez co gwałtownie się zatrzymuje, patrząc na mnie z kompletną pustką, mrugając raz na jakiś czas.

Między nami ponownie panuje cisza, lecz tym razem jest ona jeszcze bardziej przytłaczająca niż poprzednia. Czuję się jak w próżni. Bez dostępu do powietrza. Wody. Jedzenia. Wszystkich elementów potrzebnych do życia. Krzyczę z przerażenia, gdy w jednej sekundzie znajduje się przede mną, a jego dłoń mocno ściska moją szyję, przypierając z całej siły moje ciało do ściany. Unosi mnie na wysokość swoich oczu, przez co nogami nie dotykam ziemi, a jego uścisk na mojej szyi jest znacznie mocniejszy.

-Nigdy więcej o tym nie wspominaj, rozumiemy się?-syczy przez zaciśnięte zęby naprzeciw mojej twarzy, na co energicznie przytakuję skinieniem głowy, nie mogąc zaczerpnąć normalnie powietrza.

W ostateczności puszcza mnie parę sekund później, przez co od razu upadam obolała i wstrząśnięta na kolana, chwytając się za bolącą, zmiażdżoną w jego uścisku szyję, starając się nabrać jak najwięcej powietrza w puste płuca. Słyszę jak przemieszcza się po naszym wspólnym pokoju, lecz nie mam siły ani ochoty spojrzeć na to co robi. Już po chwili mogę usłyszeć ciche otwieranie się drzwi, a następnie głośne zamknięcie oraz przekręcanie klucza w dziurce. Nie dość, że zostawił mnie samą, to do tego po raz kolejny mnie zamknął. Nie no, to nazywa się mieć szczęście w życiu... Ha, żart!
***
Justin nie wrócił na noc, tym samym zostawiając mnie kompletnie samą. Nie powiem, martwię się o niego, pomimo tego co zrobił. W końcu nie jestem bezuczuciowym potworem w przeciwieństwie do niego. Zastanawiam się gdzie mógł spędzić tą noc, czy nie zrobił czegoś głupiego, czy jest teraz cały i zdrowy... Lecz ta gorsza część mnie, ten wewnętrzny diabeł, błaga o to, aby coś mu się stało i, żebym w końcu mogła wrócić do normalnego życia.

Prośby mojego wewnętrznego diabła najwidoczniej nie zostają wysłuchane, ponieważ zaledwie parę sekund później w ciszy panującej w pokoju można usłyszeć dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach od drugiej strony. Już chwilę później w wejściu pojawia się postać Justina z paroma torbami na ubrania. Ma na sobie wczorajsze ubrania oraz czuć mocny odór alkoholu od jego osoby nawet z takiej odległości jaka nas dzieli. Och, oczywiście, jakby inaczej mężczyzna mógł zapomnieć o kłótni z dziewczyną...

-Hej skarbie-wita się z małym uśmiechem nieopuszczającym kącików jego warg, a ja mimowolnie krzywię się na zapach alkoholu ulatujący spomiędzy jego warg.

-Justin, śmierdzisz alkoholem-mówię z obrzydzeniem, lustrując jego sylwetkę od góry do dołu. Przynajmniej nigdzie nie jest brudny od wymiotów i nie widać żadnego śladu upadku...

-Chciałem Cię przeprosić za wczoraj. Proszę, to dla Ciebie-kompletnie ignorując moją uwagę, wręcza mi dwie torby — jedną dużą, a drugą malutką.

Niepewnie odbieram z jego dłoni mój prezent od niego, przyglądając się torbom, a następnie jemu. Zachęca mnie do zajrzenia do środka, radośnie się przy tym uśmiechając. Powoli otwieram dużą torbę, zastając w niej parę nowych ubrań. Bordowy sweter z bawełny, ciemne, jeansowe rurki z dziurami na kolanach oraz przetarciami na udach, beżowa, jesienna kurtka z kapturem oraz parę T-shirtów.

-Dziękuję Justin, ale...

-Otwórz jeszcze drugi-nakłania, na co cicho wzdycham, będąc przegrana w tej bitwie.

Zaglądam do środka małej, ozdobnej torebeczki, zastając w środku podłużne, brązowe pudełko ze złotą kokardką. Zaintrygowana wyciągam pudełko ze środka, uchylając górne wieczko. Zasłaniam dłonią wargi, gdy w środku widzę złotą, drobną bransoletkę ze złotą zawieszką w kształcie serduszka z przeplecionymi ze sobą literami J i M. Justin i Madeline. Czy on nie jest uroczy?! Mimo tego, iż ta bransoletka skradła moje serce, tak samo jak ubrania, to nie mogę przyjąć żadnej z tych rzeczy. On musiał wydać majątek na mnie.

-Justin, to jest cudowne, ale nie mogę przyjąć tych rzeczy-jego mina rzednie, gdy wypowiadam te słowa.

-Co? Dlaczego?-pyta zdezorientowany, marszcząc w niezrozumieniu brwi.

-Nie przekupisz mnie-stwierdzam, oddając mu prezenty zakupione przez niego. Kręci przecząco głową, z powrotem przesuwając w moim kierunku torby z prezentami.

-To nie przekupstwo. Po prostu chciałem zrobić Ci miłą niespodziankę po naszej kłótni i chociaż minimalnie wynagrodzić straty-usprawiedliwia się, uśmiechając przy tym smutno.

-Jeżeli chcesz mi wynagrodzić wczorajszą noc, to możesz zrobić jedną rzecz...-urywam, chcąc wzbudzić w nim zainteresowanie, co udaje mi się od razu.

-Co?

-Zabierz mnie do swojej rodziny...
***
-Nie wierzę, że dałem Ci się w to wrobić-mamrocze wściekle Justin, gdy parkuje przed domem swojej rodziny na drugim końcu miasta.

Posyłam mu słodki uśmiech, mrugając szybko rzęsami oraz przesyłając soczyste buziaka w powietrzu. Cicho wzdycha, patrząc parę chwil na moją radosną twarz, następnie sam się szeroko uśmiecha, kręcąc z niedowierzaniem głową. Otwieramy drzwi samochodowe, każdy od swojej strony, wychodząc na rześkie, kanadyjskie powietrze. Pomimo całkiem ładnej pogody wieje niezbyt przyjemny, zimny wiatr, przez co musiałam ubrać mój prezent od Justina, a mianowicie płaszczyk.

Zaczynamy iść w stronę werandy tuż obok siebie, nieznacznie ocierając swoje dłonie o siebie. Nie powiem, jego skóra, która dotyka mojej, to naprawdę coś magicznego, niewytłumaczalnego dla mnie. Po prostu tak drobny gest wywołuje u mnie przyjemne ciepło w dole brzucha oraz radosny uśmiech na twarzy. Wtedy zapominam o całym źle, które mi wyrządził i po prostu cieszę się daną chwilą.

Przed drzwi docieramy szybciej niż chciałby Justin. Z niewiadomych mi przyczyn on naprawdę nie chce tu być. To dziwne, sam najpierw mówi, że jedziemy odwiedzić jego rodzinę, a później sam unika ich niczym ognia. Czy oni są pokłóceni? Nie mają już dobrych kontaktów? Odtrącili Justina od siebie?

-O mój Boże, Justin, co Ty tu robisz?-pyta zaskoczona, lecz również szczęśliwa mama blondyna, gdy otwiera przed nami drzwi do skromnego, jednorodzinnego domku, zapewne rodzinnego domu Justina.

-Przyjechaliśmy w odwiedziny-odpowiada wypranym z emocji głosem, tępo patrząc w niebieskie oczy niższej od siebie kobiety, która nawet nie zwraca uwagi na jego ton głosu, jakby to było normalne z jego strony. A może i jest?...

-Wejdźcie, wejdźcie! Och, ale niespodzianka! Jaxon! Jazzy!-brunetka zaprasza nas do środka swojego domu, wołając kogoś, kto zapewne jest członkiem rodziny Justina.

Czuję cały czas wzrok jego mamy, który co chwilę pada na moją osobę, lecz staram się nie zwracać na niego uwagi i zająć się rozebraniem z wierzchnich ubrań. Nasza trójka pozostaje w ciszy przez cały ten czas, dopóki w progu przedpokoju nie zjawia się młody nastolatek, który ze znudzeniem blokuje ekran swojego dotykowego telefonu, chowając go do kieszeni i dopiero chowając go do kieszeni.

-Co chciałaś ma-... Justin?-zaskoczony nastolatek, jak przepuszczam Jaxon, patrzy na swojego brata szeroko otwartymi oczami, rzadko mrugając.

-Jaxon-mówi z trudem mój towarzysz, który parę sekund później trzyma w swoich ramionach swojego młodszego brata, któremu łzy płyną w dół policzków. Patrzę ze łzami dumy na widok przed sobą, wspominając swoją rodzinę, za którą tak bardzo tęsknię.

-Proszę, wejdźcie dalej, zaraz coś przygotujemy...
***
Patrzę z ciekawością na porozwieszane na ścianie zdjęcia z różnych okresów czasów. Jedne są czarno-białe, drugie niewyraźne, lecz kolorowe, a jeszcze inne dobrej jakości, kolorowe i wykonane całkiem niedawno. Uśmiecham się mimowolnie na widok zdjęcia parunastoletniego Justina. Dopiero po chwili zauważam, że jedno z jego ramion obejmuje ramię o wiele niższej i młodszej dziewczynki. Marszczę brwi, bardziej przyglądając się twarzy dziewczynki na zdjęciu. Jest bardzo radosna, tak samo jak jej towarzysz. Ma bardzo szczupłą sylwetkę, chudą buźkę oraz rzadkie, bardzo ciemno brązowe włosy. Błękit jej oczu jest urzekająco przyciągający i taki... znajomy.

-Och, Madeline, co Ty tu robisz?-chwytam się za coraz szybciej bijące serce, patrząc zza siebie, gdzie stoi jak zwykle radosna Pattie, lecz jej brwi są lekko zmarszczone, gdy widzi jakiemu zdjęciu się przyglądam.

-Patrzę na to zdjęcie... Czy to jakaś kuzynka Justina? Siostra?-pytam zaintrygowana osobą małej dziewczynki ze zdjęcia.

Mama Justina cicho wzdycha z niewiadomego mi powodu, po czym chwyta za moją dłoń. Zaskoczona jej ruchem zaczynam iść krok w krok za nią w głąb domu, gdzie jeszcze moje nogi nie stąpały. Pattie otwiera ostatnie drzwi na samym końcu korytarza, po prawej stronie. Jest to drobny pokój, zachowany w ciemnej kolorystyce. Typowe męskie biuro. Starsza kobieta prosi mnie, abym zajęła miejsce na skórzanym, prezesowskim fotelu stojącym przy ciemno dębowym biurku w centrum pomieszczenia, a sama otwiera wysoką, dwuskrzydłową szafę na klucz, wyjmując ze środka duży, ciężko wyglądający karton.

Odkłada go dopiero na biurku, przede mną. Zdejmuje zakurzoną pokrywę tekturowego pudełka, ze środka wyjmując jeden z licznych albumów na zdjęcia. Wertuje jego kartki, dokładnie obserwując zdjęcia na nich zawarte. Gdy w końcu odnajduje to, czego poszukiwała od początku, podaje w moje dłonie album. Na zdjęciu jest odrobinę starsza dziewczyna, ta sama co na poprzednim zdjęciu.

-To jest Maya-wyznaje szeptem niska brunetka, przez co szeroko otwieram oczy. To jest Maya?! Przecież ona... wygląda zupełnie jak ja!-Rodzina Mayi była naszym sąsiedztwem. Justin od samych narodzin dziewczynki był nią uraczony. Cały wolny czas potrafił spędzać na zwykłym patrzeniu na niemowlaka, głaskaniu jej po główce...-wspomina ze smutnym uśmiechem pani Pattie, patrząc na twarz dziewczyny ze zdjęcia.

-Gdy wystarczająco dorosła, zaprzyjaźnili się ze sobą i byli jeszcze bardziej nierozłączni. Nie mieli innych przyjaciół, tylko siebie. Dwa lata temu Maya tak nagle zniknęła. Było to w przeddzień dnia, w którym mieli pójść na swoją pierwszą w życiu, wspólną randkę. Justin załamał się w tamtym czasie. Starał się na własną rękę odnaleźć miłość jego życia. Pomimo, że nikomu o tym nie mówił, jestem pewna, że był w niej szaleńczo zakochany. Niestety przez długi czas nie udawało mu się tego zrobić, przez co popadł w paranoję. Zaczął być agresywny, coraz częściej nieobecny, zaczął zachowywać się jak osoba chora na umyśle. Przez to trafił na krótki czas do szpitala psychiatrycznego...-zasłaniam uchylone z wrażenia wargi, tępo patrząc na pełną niepewności kobietę.

-Kiedy z niego wyszedł, na nowo zaczął poszukiwania. I wtedy najwidoczniej musiał trafić na Ciebie. Pewnego dnia zakomunikował nam od tak, że wylatuje do Irlandii. I na drugi dzień go nie było... A teraz wraca tu z Tobą, zapewne będąc przekonany, że Ty to Maya...-pod koniec jej wypowiedzi w progu gabinetu zjawia się dziwnie wyglądający Justin. Jego ramiona są lekko zgarbione, a pięści mocno zaciśnięte. Wargi tworzą jedną, prostą linię, a brwi zostają złączone ze sobą.

-Justin, czy to prawda?-pytam, będąc w kompletnym szoku. On jest chory psychicznie, on myśli, że ja jestem Mayą!

-Nie udawaj już głupiej, Maya-wypluwa wręcz z siebie z odrazą.-Dałem Ci tyle czasu do przyznania się, a Ty ani razu nawet o nas nie wspomniałaś...

-Justin, ja nie...

-Skończ!-przerywa mi głośnym wrzaskiem, w jednej sekundzie będąc już obok mnie i Pattie, która stara się go uspokoić kojącymi słowami.-Mam już tego dość! W końcu możemy być już na zawsze razem, tak jak planowaliśmy! W końcu nikt nas już nie rozdzieli!-mówi w psychopatyczny sposób, mocno potrząsając moimi ramionami, patrząc mi z szaleństwem w oczy.

-Justin, ja...

-Powiedziałem skończ!-krzyczy tuż naprzeciw mojej twarz, skutecznie uciszając mnie.-Wracamy do hotelu. Pokażę Ci, co straciłaś przez te wszystkie lata...

Błagam, Boże, mniej mnie w swojej opiece i uratuj od tego psychopaty!... 
~*~
Witam Was z powrotem po dość długiej przerwie z nowym rozdziałem! Mam nadzieję, że zachęci on Was do śledzenia dalszych losów bohaterów i, że nie zapomnieliście jeszcze o tym ff ;)
PS w następnym rozdziale coś się wydarzy, więc bądźcie czujni! :D
Czytasz-komentujesz-motywujesz!

12 komentarzy:

  1. BOŻE KOBIETO daj mi następny rozdział w tym tygodniu!!!!!!!!!!! Błagam !!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaki dłuuuuugi rozdział <3 !!
    Proszę dodaj szybko next, bo nie dość, że takie zakończenie, to jeszcze ta notka o.o
    Weny, xxo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli dobrze myślałam, że Maya to jego "była" hahahaha :D
    Mam tylko nadzieję, że Justin nie będzie zbyt brutalny dla Madeline, po tym jak dowiedziała się, zalążka prawdy.
    Super rozdział, życzę weny i czekam na kolejny <3

    OdpowiedzUsuń
  4. A moze to Maya.. tylko dostala wstrząsu mozgu a jej "rodzice" moze ja zaadoptowali?
    Nie wiem tyle by tu wymyślać.
    Tak ogolnie Justin mowiac "jedziemy di hotelu, pokaze ci co straciłaś przez te wszystkie lata " odczuwam podtekst. ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham to ff, po prostu kocham!! Blagam dodaj szybko nastepny ;//

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam :)
    "Niełatwo jest łączyć ojcostwo z pełnoetatową karierą złego chłopca, który dla rozrywki szpera w bankowych sejfach. Zwłaszcza pod czujnym okiem nastoletnich bliźniaczek działających i na nerwy, i na wyobraźnię."
    http://rush-hour-jbff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapraszam :)
    "Niełatwo jest łączyć ojcostwo z pełnoetatową karierą złego chłopca, który dla rozrywki szpera w bankowych sejfach. Zwłaszcza pod czujnym okiem nastoletnich bliźniaczek działających i na nerwy, i na wyobraźnię."
    http://rush-hour-jbff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten ff to jeden z moich ulubionych, czekam na kolejny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Daj ze nowyy rozdział... nudne robi sie to czekanie.. a to bardzo ciekawe ff

    OdpowiedzUsuń